Strona:Maurycy Jókai - Czarna krew Tom.1.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ażebyś miał przy sobie niby strunę bolącą, za którą każdemu bezkarnie będzie wolno szarpać! Chcesz się narażać na ciągłą śmieszność, być przedmiotem bezustannych drwin wśród obcego świata? Wszakże i tu nawet nie masz odwagi wprowadzić jej w koła towarzyskie, bo wstydzisz się za nią, rumienisz!
— Pani! Należę do rasy wschodniej, której mężczyźni o swoich żonach stałe zachowują milczenie.
Aranka w pałające dłonie ujęła rękę artysty, a oddech jej, niby lawa gorąca, oblewał twarz jego, gdy stłumionym głosem szepnęła mu do ucha:
— Zostaw ją tu, niech domu pilnuje, a mnie tam z sobą zabierz!
Paolo Barkó dumnym ruchem głowy odrzucił włosy z czoła i odparł na to poważnie i stanowczo:
— Kiedy tak, to przyjmij pani odemnie teraz inną radę. Nie odtrącaj ręki barona Lenke, a dziś wieczorem z całym talentem, na jaki cię stać będzie, odśpiewaj aryę Fides w „Proroku”, ażeby Durchlaucht nie miał powodu się gniewać. Zaczynam uwerturę.
Lecz Aranka zastąpiła mu drogę, nie puszczając do drzwi.
— Czekaj, jeszcze nie wszystko. Powiedziałam ci, że stoję na przełomie… Wysłuchać musisz do ostatniego słowa tego, co chcę, ażebyś wiedział. Mieszka we mnie dwóch szatanów: jeden dobry, drugi zły. Lecz demony obydwa. Jeden jest to duch bujny, roziskrzony, pełen zapału, fantazyi, żyjący tylko chwilą obecną, poszukujący tylko rozkoszy, które gotów okupywać poświęceniami bez liku, z zapomnieniem o wszelkich prawach Boskich i ludzkich, a słuchający li-tylko głosu krwi, lub kaprysu własnego. Oto lepszy z moich dwóch demonów! Drugi jest zimny, wyrachowany i okrutny. Nie zna