Strona:Maurycy Jókai - Czarna krew Tom.1.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Niepodobna psuć porządku przedstawień! Jutro jest dzień dramatyczny przecież! A pojutrze opuszcza nas kapelmistrz, gdyż wyjeżdża do Rosyi.
— Tem gorzej dla niego! Każ mi pan sprowadzić doktora.
Wybiegła do garderoby, zostawiając reżysera w niepewności, dla kogo zdarzenie to ma być gorsze: dla Jego Ekselencyi, dla dyrektora, czy dla kapelmistrza?
— Będzie klapa! — zadecydował rozpaczliwie, zwracając się do przechodzącego dyrektora. — Capriciosa ochrypła i nie może dziś śpiewać. Pchnij–no pan kogo po doktora!
Na szczęście, dyrektor był człowiekiem doświadczonym, tudzież obdarzonym od natury temperamentem flegmatycznym.
— Nie doktora, ale już ja wiem, kogo jej potrzeba.
To rzekłszy, zbliżył się do tuby i przez zwinięte w tutkę notaty rekwizytowe, zatelefonował do kapelmistrza.
— Paolo, mój drogi, przyjdź-no tu na słówko!
W teatrze tym obowiązki kapelmisrza pełnił Paolo Barkó.
Mój złoty — szepnął mu dyrektor do ucha, gdy przybiegł: poskocz-no do primadonny i poddaj ją jakiej cudownej kuracyi, żeby odzyskała głos na dziś wieczór, bo zachrypła!
Aranka w swojej garderobie była zajęta pisaniem listu.
Gdy Paolo wszedł do niej, poszarpała list z gniewem na drobne cząstki.
— Pani masz chrypkę podobno?
— Tak. Dobrze. Jeszcze mnie „panią” na-