Strona:Maurycy Jókai - Czarna krew Tom.1.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

postać, jak prąd elektryczny, przebiegło drganie nerwowe.
— Wybacz… — szepnęła zdławionym głosem. — Pisz, pisz dalej, nie przeszkadzam ci, ale nie mogę czekać na twój list. Już dziesiąta godzina! Muszę się spieszyć na próbę. Do zobaczenia!
I nie podawszy nawet ręki narzeczonemu, nie czekając, żeby ją wyprowadził do przedpokoju, wybiegła, jakby ją spłoszyło jakieś widmo groźne. Na ulicach roztrącała przechodniów, pędząc w stronę teatru tak szybko, jak tylko pędzić zwykły artystki, które naprawdę są przerażone, jeżeli się spóźnią na próbę.
— Oj, dobrze, że pani przybywa; próba już rozpoczęta. Zaraz przyjdzie kolej na panią — temi słowy powitał ją reżyser w ciasnym korytarzyku za kulisami.
— Dziś nie będę śpiewała. Mam chrypkę.
— Niechże pani tak brzydko nie żartuje!
— Nie żartuję bynajmniej. Czy pan nie słyszysz? Wcale głosu nie mam.
Istotnie, mówiła z widocznym wysiłkiem i ledwie dosłyszeć było można jej słowa.
— Piorun i paraliż! Wszystkie loże, wszystkie krzesła już wyprzedane.
— Niech mnie inna zastąpi.
— Co? w „Janie z Leydy?” Sopran ma śpiewać Fides?
— Więc dajcie „Ernaniego”.
— Ależ Durchlaucht już oddawna zamówił na dzisiejszy wieczór „Proroka!” Nic innego, tylko to właśnie słyszeć dziś pragnie, ponieważ przybyli do niego w odwiedziny jacyś dostojni goście z Wiednia.
— Niech zaczekają do jutra. Jutro może będę zdrowsza.