Pędzili jak szaleni, jeden w prawo, drugi w lewo, najwidoczniej dając nura z pola ćwiczeń.
Za chwilę znikli wszyscy gdzieś na widnokręgu.
Generał blady jak ściana, zwrócił się do Kulasa, ale widząc, że leży bez ducha, spojrzał po oficerach.
— Was kann das bedeuten? — spytał.
Jeden ze sztabowców, szykownie ubrany, z monoklem w oku odkrząknął i rzekł:
— Aby wyświetlić sprawę, należałoby zbadać, kto robił automaty i gdzie były robione…
— Z jakiego materyału… — dodał drugi.
— Aha! — potwierdził generał. — Z jakiego materyału… Tak, tak, moi panowie, cała rzecz w tem, z jakiego materyału…
— Przeważnie z czeskiej stali, ze stalowni w Przybramie… — objaśnił inny oficer…
— Z czeskiej stali? Co pan mówisz? Tak, tak… zaczynam rozumieć… to widać już leży w naturze materyału… ano trudno… trudno..: Armer Junge! — dodał, pochylając się nad zemdlonym Protazym. — Weźcież go panowie, trzeba go odwieźć do miasta… Tak, tak, to już leży w materyale…
Wioskowy cmentarz przy kościele
W zacisznej gąszczy sadu skryty…
zarosło groby bujne ziele,
zataił mech nagrobne płyty.
W cieniu i ciszy śpią umarli,
nad nimi drzew owocnych wonie…
do ziemi wiecznym snem przywarli,
a ziemia sadu czary chłonie.
Gdy nad cmentarzem w słońcu potem
w rumieńcach dojdą już owoce,
pomalowane krwią i złotem, —
i w najciemniejsze nikt tu noce
nie przyjdzie rwać ich, — wiatr je strzęsie,
ziemia je strawi kęs po kęsie.
W polu.
Minione lata: w mgle spłakany
krajobraz drzew bezlistnych już,
opuszczonego dymu ściany,
deszcz mży, w mgle woń powiędłych róż.
I niby jakiś głos daleki,
wołanie skądś, z niewidnych pól
i szum płynącej mrokiem rzeki
——————————
te w oczach łzy, ten w piersiach ból.