Strona:Maski - literatura, sztuka i satyra - Zeszyt 15 1918.pdf/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Oficer pochylił się, podniósł papiery i zaczął przeglądać.
— Hm... — rzekł po chwili. — To jest pomysł szalony... poprostu szalony!
— Wcale nie szalony! — zaprzeczył Protazy zadraśnięty w ambicyi. — Proszę popatrzyć i posłuchać!
Rozwijał rysunki, objaśniał, szkicował, znosił części modelu, pokryte po różnych kątach przed ciekawością kolegów i przełożonych.
Prześlęczeli obaj nad rysunkami do białego rana.
Nazajutrz Protazy blady, niewyspany, został wezwany do generała.
Poszedł jak skazaniec na szafot, wrócił, jak wraca tryumfator.
Ale chociaż go radość rozpierała, nie pisnął ani słówka i towarzysze napróżno łamali sobie głowę, coby to mogło znaczyć.
Przez całe trzy dni Protazy chodził jak pijany. Nic nie robił, zapominał salutować, łaził z kąta w kąt i śmiał się do siebie.
Wreszcie wieczorem trzeciego dnia zajechał pod fabrykę automobil z oficerami.
Wezwano Protazego.
Zabrał swoje manatki, wsiadł, uśmiechnął się jeszcze raz — i tyle go widywano w Gross-Dumm-Dumm.
Na wielkim placu, położonym na peryferyi stołecznego miasta, zjawiły się wieczorem pewnego letniego dnia automobile wojskowe. Wysiedli z nich generał i wyżsi oficerowie sztabowi. Ostatni wysiadł Protazy Kulas, przybrany w nowy mundur z odznakami sierżanta. Stanął skromnie z boku i czekał.
Po chwili nadjechało kilka samochodów ciężarowych, napełnionych jakiemiś przedmiotami, które były starannie osłonięte płachtami.
Wachmistrz prowadzący samochody zameldował się służbowo generałowi, poczem wydał rozkaz wyładowania wozów.
Po krótkim czasie stał na placu szereg dziwnych postaci, podobnych do ludzi. Były to automaty misternie wykonane z cienkich sztabek metalu, poruszane prądem elektrycznym.
W głębi placu mieściła się średnich rozmiarów szopa, a w jej wnętrzu przygotowano zawczasu przenośny motor benzynowy, poruszający instalacyę elektryczną. Poczyniono co należy i niebawem rozpoczęły się ćwiczenia.
Generał wygłaszał słowa komendy, a Protazy manipulował aparatem.
Wszystko szło przecudnie.
Za prostem pociśnięciem odpowiedniego guzika, sztuczni żołnierze wykonywali każdy żądany ruch, maszerowali, zwracali się w prawo, w lewo, padali na ziemię, kopali rowy, strzelali.
Generał był w siódmem niebie.
Raz poraz przystępował do Kulasa i ściskał mu dłoń, jakgdyby nigdy nie był generałem.
Za przykładem zwierzchnika oficerowie wyrażali swe uznanie gienialnemu wynalazcy.
— No dobrze! — rzekł generał. — A teraz komenderuję: Feuer einstellen! Auf! Laufschritt! Sturm!
Szereg żołnierzy porwał się z ziemi i sunął przed siebie galopem.
— Prachtvoll!
— Wybornie!
Rozległy się donośne okrzyki i oklaski.
Nagle — szereg stanął, karabiny spadły na ziemię, a wszyscy sztuczni żołnierze podnieśli, jak jeden mąż oba ramiona w górę.
Patrzący oniemieli ze zgrozy.
— Co to jest? — szepnął zbielałemi wargami generał.
— Co to jest? — powtórzyli inni.
— Panie Kulas... panie Kulas — Was soll das bedeuten? — spytał generał ostro.
Kulas drżał, jak w febrze. Zęby mu szczękały.
— Nie wiem... — bełkotał... — przysięgam, że nie wiem!
— Nie wiem... to nic nie znaczy! Pan musisz wiedzieć... verstanden?
— Panie Kulas! Czyś pan oszalał? — szepnął mu oficer Polak. Przyciśnijże inny guzik... no, prędko!
Nieszczęsny Protazy pocisnął guzik i nagle... padł zemdlony na ziemię.
Bo oto stała się rzecz niepojęta.
Szereg żołnierzy drgnął, opuścił ręce, ruszył naprzód biegiem i rozłamał się na kilka części.
Każdy żołnierz gnał w innym kierunku, zrywając przewody elektryczne.