PRZEGLĄD
|
Gdy samolot na odmianę toczy się po ziemi, zwykłe pojazdy przypatrują mu się zapewne z wielkiem zaciekawieniem i sympatyą, jakgdyby wędrówka przyziemna stała się naraz sztuką trudniejszą. Takie wrażenie wywierała żywa dyskusya, wywołana niedawno przez uwagi Żeromskiego o przyszłości literatury polskiej (w zbiorku szkiców i rozpraw p. t. „Sen o szpadzie i sen o chlebie“). Taka też dyskusya powinnaby się rozwinąć nad jego projektem akademii literackiej w Polsce. Nie jest on wznowieniem dawniejszego projektu W. Grubińskiego, by w Polsce założyć rodzaj akademii Goncourtów. Nie o wynagradzanie gotowej już i sytej siebie twórczości tutaj chodzi, nie o stworzenie Olimpku polskiego, lecz o zrzeszenie się wszystkich pracowników literackich „do obrony od nacisku niedoli zewnętrznej“. Znaczyłoby to głównie: od niedoli materyalnej; lecz rozwijając swój program, autor omawia najszerzej zadania kulturalne przyszłej Akademii Literackiej (tak chyba lepiej, by uchylić nieporozumienie, nazwaćby należało tę instytucyę, która przecież nie zajmuje się specyalnie literaturą, jako nauką. Tylko na końcu potrąca autor o zadania materyalne, gdy stwierdza, że „należy dążyć do wyemancypowania twórczości literackiej z pod władzy i dyktatury księgarzy, nakładców, spółek wydawniczych i przygodnych mecenasów“. Nie doradza jednak zamieniać Akademię na towarzystwo wydawnicze; miałaby ona za to dawać impulsy, zwłaszcza w zakresie przekładów, normować honorarya autorskie (najmniej ¼ lub ⅛ ceny od książki), czuwać nad wykazami ilości egzemplarzy drukowanych dzieł itd. Autor wierzy, że niezadługo Akademia posiędzie własny gmach, bibliotekę, archiwum, wdroży budowę teatru i muzeum literatury polskiej.
Minął czas, kiedy literat chciał za pomocą systemu bloków duchowych dźwigać bryłę świata i pchać ją na nowe tory; wybuch wulkanu zepsuł te wszystkie instrumenty, i teraz przypadło zaczynać czyn od siebie. Dla literatów jest niewątpliwe, że teraz organizować się powinni, nie gwoli mody, lecz poprostu dlatego, że w okresie wszelkiego rodzaju syndykatów, trustów, spółek, na które się zanosi po wojnie, literaci będą musieli zorganizować się również jako grupa zawodowa, by uchronić swoje interesy jako wytwórcy i spożywcy. W tym kierunku już rok temu rzucił myśl P. Stanisław Lam w broszurze „Organizacya pracy literackiej“ (Lwów 1917, Księgarnia akademicka). Przebrzmiała ona wówczas, jak się zdaje bez echa, a dziś przedstawia się jakby uzupełnienie inicyatywy Żeromskiego. P. Lam proponuje założyć Centralę literacką, któraby pośredniczyła w interesach między wytwórcami literackimi a księgarzami, redakcyami i teatrami, dostarczała literatom potrzebnych materyałów, kontrolowała ruch księgarski, tępiła korsarstwo literackie itd. Centrala dzieli się na sekcye: pomocy literackiej, dziennikarstwa, wydawnictw oddzielnych, teatru, spraw finansowych, przedsiębiorstw własnych. Centrala czuwa nad dobrobytem całego stanu literackiego, przez: ubezpieczenie kapitału, udzielanie emerytur i jednorazowych subwencyi. Od każdego honoraryum, któreby przepływało przez Centralę, opłacaliby pewien procent i autor i nabywca, z tego automatycznego ubezpieczenia urasta po latach np. trzydziestu spora emerytura dla literata, który ma swoje konto w Centrali; nadto opłacałyby obie strony mały pro-