Strona:Marya Weryho-Las.pdf/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i ogląda. Nawet ciekawą była, co kucharka z miasta przyniosła.
Co się mama nagniewała, co nie naperswadowała! Jadzia niby żałuje, przeprasza, ale za chwilę do tego sanego wraca.
Razu jednego widzi Jadzia, że w szafie na półce coś jest w słoiku. Wzięła ją ciekawość dowiedzieć się, co tam być mogło. Przystawia stołek, wchodzi na niego, chce słoik podnieść, ale był zaciężki. Wsuwa więc dzieweczka paluszek, sądząc że to smaczna galaretka, a tymczasem była to smoła.
Jadzia wyciąga paluszek, kładzie go na język... A pfe! jakie brzydkie! Czemprędzej biegnie zmyć, a tu smoła tak się uczepiła, że nawet z mydłem nie odchodzi. Musiała tak przez kilka dni chodzić z poplamioną ręką. W domu wszyscy domyślili się wszystkiego.
Innym razem-miała jeszcze gorszy wypadek. Służąca przyniosła kosz z miasta, postawiła go pod stołem, a sama poszła do sklepiku po drzewo. Jadzia, gdy nikogo nie było w kuchni, nuż do kosza zaglądać. Wsuwa rękę pod wieczko, aż tu cap! coś ją chwyta za palec. Jadzia rączkę wysuwa, a tu duży rak uczepił się jej kleszczami! Zaczyna więc krzyczeć, płakać, rączką trzepie, rzuca się na wszystkie strony — nic nie pomogło. Nareszcie przyszła służąca i oswobodziła dziewczynkę od napaści raka. Długo jeszcze Jadzia płakała, więcej ze stra-