Strona:Martwe dusze.djvu/359

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

lękać, żeby nie poznali jego bryczki i koni; ale im nie to teraz było w głowie. Oni nawet nie rozmawiali swobodnie i wesoło między sobą, jak to zwykle bywa na pogrzebach, wszystkie ich myśli były zwrócone na to: jak ich przyjmie nowy jenerał-gubernator, jak się weźmie do dzieła? Za urzędnikami szły karety z damami w żałobie, następnie doróżki, nakoniec już pusto się zrobiło i nasz bohater mógł jechać daléj. Odsunął skórzanne firanki, westchnął głęboko i pomyślał sobie: „Oto i prokurator! żył, żył a potém i umarł! a w gazetach wydrukują, że zgasł w Bogu z żalem swoich podwładnych i wszystkich urzędników, szanowny obywatel, rzadki ojciec, przykładny mąż i wiele jeszcze napiszą różności, dodadzą nawet, że mu towarzyszył do mogiły płacz wdów i sierot; a jednak, jeżeliby dobrze rozpatrzeć się w twojém życiu, toby niczego więcéj człowiek nie widział prócz twoich gęstych brwi. — Jednak dobrze, żem spotkał nieboszczyka: powiadają, że to szczęście przynosi.“
A bryczka toczyła się daléj; już i bruk się skończył i rogatkę przejechano, i znowu w podróży, i znowu po obydwóch stronach szerokiego gościńca stoją słupy wiorstowe i karczmy, studnie, długie tabory, szare wioski, domy zajezdne z samowarami, babami, bystrym brodatym gospoda-