Strona:Martwe dusze.djvu/358

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

żnego rodzaju śmiecie, gdy człowiek nie jest ani w podróży, ani téż zostaje na miejscu. Ale wszystko miewa koniec; chwila upragniona nadeszła; Cziczików siadł do swego ekwipażu — i bryczka, którą zwykle jeżdżą kawalerowie, która tak długo została w mieście i która może znudziła czytelnika, wyjechała nareszcie z wrót zajazdu.
„Chwała Tobie Panie“, pomyślał Cziczikow i przeżegnał się. Selifan świsnął knutem, obok niego siadł Piotrek i bohater nasz, usadowiwszy się wygodniéj na kaukazkiéj derze, założył sobie za plecy safianową poduszkę i bryczka znowu ruszyła w dalszą podróż, trzęsąc niemiłosiernie po znanym już czytelnikowi niegodziwym bruku. Z jakimsiś niepochwyconém uczuciem patrzał Cziczikow na domy, na parkany i ulice, które także jak gdyby podskakując, zostawały się w tyle i które, Bóg tylko jeden wie, czy zobaczy jeszcze kiedy w swojém życiu. Przy skręcie na jednę z ulic bryczka musiała się zatrzymać, gdyż przechodził nią pogrzeb. Cziczikow kazał Piotrkowi zapytać się, kogo chowają i dowiedział się, że prokuratora, zaraz téż schował się w sam kątek i zasunął skórzanne firanki, a Piotrek i Selifan zdjęli pobożnie czapki i przypatrywali się orszakowi. Za trumną postępowali urzędnicy z odkrytemi głowami. Cziczikow z początku zaczął się