Strona:Martwe dusze.djvu/276

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

obecnie zostały rozrywane. W niedzielę, w czasie obiedni (mszy) u sukni jednéj z dam zauważyli taki długi ogon, że stojący obok komisarz, rozkazał tłumowi posunąć się ku drzwiom, żeby nie zmiąć toalety téj znamienitéj damy. Cziczików nawet nie mógł nie dostrzedz uszanowania, które mu okazywano.
Jednego razu, gdy powrócił do siebie, zastał na stole leżący list. Z kąd i kto go przyniósł, nie mógł się dowiedzieć: sługa hotelowy oświadczył, że przynieśli, ale nie kazali mówić od kogo. List zaczynał się dość stanowczo, mianowicie tak: „Nie, ja muszę do ciebie pisać“! Następnie mówiono w nim, że jest tajemny pociąg między duszami; ten pewnik wzmocniony był kilku kropkami, które zajęły więcéj jak pół wiersza. Szło potém kilka myśli godnych uwagi, z powodu swojéj prawdziwości, tak, że uważamy za niezbędne wypisać je: „Czém jest życie nasze? — Doliną, w któréj zamieszkała troska. Czém jest świat? — Tłumem ludzi, który nic nie czuje“. Pisząca wspomniała także, że łzami oblewa pismo swojéj czułéj matki, która już od dwudziestu pięciu lat nie żyje. Zapraszała Cziczikowa na pustynią — namawiała, by opuścił miasto, w którém ludzie się duszą a nie korzystają z powietrza: koniec listu nacechowany był rozpaczą i te były ostatnie słowa wierszem napisane: