Strona:Martwe dusze.djvu/275

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

o jego milionach, znalazły się i inne przymioty. Zresztą, damy nie były wcale interesowane: winą wszystkiego było słowo milioner, nie zaś sam milioner, ale tylko jedno słowo; gdyż w dźwięku tego jednego słowa, słychać było coś takiego, co oddziaływa na ludzi nikczemnych; na ludzi, ni to ni owo; a nawet na ludzi dobrych; słowem — działa na wszystkich. Wielu jest takich, którzy wiedzą, że nic od niego nie skorzystają, nie mają nawet do tego pretensyi, jednak zabiegną mu drogę, uśmiechną się do niego, chociaż czapkę zdejmą, chociaż wreszcie wproszą się na obiad, na którym wiedzą, że ma się znajdować milioner. Nie można powiedzieć, żeby to delikatne uczucie nikczemności podzielane było przez damy, jednak w wielu salonach mówiono, że Cziczików nie jest piękny jak Apollon, ale za to taki, jakim powinien być mężczyzna, że gdyby był trochę tęższym i tłustszym, już by było nie dobrze. Przy tych rozmowach, było nawet coś powiedzianego, co ubliżało cienkim mężczyznom — coś w tym rodzaju, że oni są podobni prędzéj do wykłówaczy od zębów jak do mężczyzny. W toaletach dam pojawiły się różne dodatki. W sklepach był taki ścisk, że się duszono. Kupcy nie mogli wyjść z zadziwienia, widząc, jak całe sztuki materyi, których się pozbyć dawniéj nie mogli z powodu ich wysokiéj ceny,