Strona:Martwe dusze.djvu/235

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rodzajne jego pole i gorzko uczuje on swoje opuszczenie.
A długo jednak jeszcze przeznaczone mi jest, iść ręka w rękę z moimi bohaterami, obejrzyć lecące życie, przedstawiać je przez widziany śmiech ale niewidzialne dla nikogo łzy!
W drogę, w drogę! Precz zmarszczki z czoła! precz chmurność oblicza! Razem wspólnie rzućmy się w życie, w cały już bezdźwięczny szum z bębenkami i dzwonkami i zobaczmy, co robi teraz Cziczikow.
Cziczikow obudził się, wyciągnął ręce i nogi — i uczuł, że się dobrze wyspał. Poleżał parę minut na wznak, i przypomniał sobie, z wesołym uśmiechem, że posiada już blizko czterysta dusz. Wyskoczył z łóżka, nie popatrzał nawet w zwierciadło na swoją twarz, którą bardzo lubił, a w któréj, jak się zdaje, najwięcéj podobał mu się podbródek, bo często go chwalił przed przyjaciółmi, szczególniéj gdy zabierał się do golenia. „Popatrz tylko,“ mówił zwykle, gładząc go ręką, „jaki u mnie podbródek zupełnie okrągły!“ Lecz teraz nie zwrócił na to uwagi, obuł się w safianowe czerwone bóty wykładane rozmaicie wykrojonemi z różnych kolorów skórkami, któremi z takiem powodzeniem targuje miasto Tolżok, dzięki szlafrokowym upodobaniom rosyjskiéj natury, i po szkocku,