Strona:Martwe dusze.djvu/222

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

„Wujaszku,“ mówi, „dajcie cokolwiek zakąsić!“ a ja taki jestem jego wuj, jak on mi dziadunio. Widać, że niema co jeść w domu, dlatego téż się włóczy. — Wszak wy pragniecie rejestru tych wszystkich, którzy już nie jedzą? Ja jak gdybym się domyślał był, spisałem ich wszystkich na osobnéj karteczce, żeby przy pierwszém podaniu list wszystkich ich wykreślili. — Pliuszkin nałożył okulary i zaczął przewracać papiery. Rozwiązywać rozmaite świtski, i takim kurzem częstował swego gościa, że ten aż kichnął. Nakoniec wyciągnął jakiś świstek, cały zapisany. Chłopskie imiona obsypały ją gęsto jak by mak. Były tam rozmaite, był nawet jakiś Grzegorz Dojeżdżaj — nie — dojedziesz: wszystkich było przeszło sto dwadzieścia. Cziczików się uśmiechnął, objawił przytem gospodarzowi, że musi przyjechać do miasta dla spisania aktu.
— Do miasta? jeszcze czego.... a dom jak zostawię? U mnie ludzie to tacy, albo złodzieje, albo oszukańcy; we dnie tak okradną, że nie zostawią kołka, żeby na nim szlafrok powiesić.
— Może macie kogo znajomego?
— Gdzie znajomi? Wszak moi znajomi albo wymarli, albo przestali być znajomymi.... Ah, Ojcze! Ale prawda, jakto nie mam, mam! zawołał. — Znam samego prezesa, bywał u mnie przed laty! Jak to nie mam? Z jednego talerza jada-