Strona:Martwe dusze.djvu/221

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

doświadczyć, powiedział, że nie źle by było pospieszyć się z aktem sprzedaży, bo człowiek nie wieczny, dziś żywy, a jutro Bóg wie.
Cziczików powiedział, że jest gotów, choćby w téj chwili, ale prosił o spis wszystkich chłopów.
To uspokoiło Pliuszkina. Można było zauważać, że zamyślał coś uskutecznić, w saméj rzeczy, wziął klucze, przybliżył się do szafy, otworzył ją, długo coś szukał między szklankami i filiżankami, na koniec rzekł:
— Oto i nie znaleść, a miałem doskonały likier, jeżeli tylko nie wypili: ludzie — tacy złodzieje! Ale zdaje się, że go mam? — Cziczików zobaczył w jego rękach buteleczkę, tak zakurzoną, jak by była w skórę obszyta. — Jeszcze nieboszczka go robiła, mówił Pluszkin. — Szelma klucznica gdzieś go zapakowała, nawet go nie zatknęła, kanalia! rozmaitego robactwa tam nalazło, ale przecedziłem i teraz czysty zupełnie, naleję wam kieliszek.
Ale Cziczików wymówił się od takiego likieru, mówiąc, że już jadł i pił.
— Jedliście już i pili! rzekł Pliuszkin. — Naturalnie, człowieka z wyższego towarzystwa wszędzie można poznać: on nie je, a syt; a jeżeli jaki taki szubrawiec, to choć ile chcesz go karm...... Oto naprzykład kapitan przyjedzie: