Strona:Martwe dusze.djvu/036

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

domów, a skromnie szara drewnianych, biła w oczy Domy były o jedném, dwóch lub półtora piętrach i naturalnie z facyatkami bardzo pięknemi podług zdania panów architektów gubernialnych. Miejscami domy kończyły się prawie zupełnie wśród ulicy, niemal tak szerokiéj, jak pole, i ciągnęły się nieskończone parkany; miejscami znowu się je napotykało i tam téż zaraz większy panował ruch i ożywienie. Można było widzieć zmyte deszczem szyldy sklepików z obwarzankami albo butami, lub téż wymalowane niebieskie spodnie z podpisem jakiegoś Arszawskiego, krawca, to znowu sklepik z czapkami i kaszkietami pod firmą: Cudzoziemiec, Wasili Feodorow; gdzieindziéj wymalowany bilard i dwóch graczy we frakach, w jakie się stroją zwykle goście, pojawiający się w piątym akcie na prowincyonalnéj scenie. Gracze byli przedstawieni w chwili, gdy mierzą kijami w bile, z rękami w tył wykręconemi, z krzywemi nogami, jak gdyby tylko co zrobiły entresza w powietrzu. Pod tém wszystkiém było napisane: I oto taktyernia! Gdzie niegdzie znowu prosto na ulicy stały stoły z orzechami, mydłem, piernikami, które także do mydła były podobne. Tam znowu widziano karczmę, mającą za szyld tłustą rybę z wetkniętym w nią widelcem. Najczęściéj napotykało się wypłowiałe rządowe dwógłowne orły, które dziś już zastępuje