Strona:Martwe dusze.djvu/037

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

lakoniczny napis: szynk. Bruk wszędzie był popsuty. Podróżny zajrzał i do spacerowego ogrodu, w którym rosły cieniutkie nędzne drzewka, podparte u dołu trzema słupkami w kształcie piramidki, bardzo ładnie zieloną olejną farbą pomalowanemi. Zresztą chciaż te drzewka nie były wyższe od trzciny, mówiono jednak o nich w gazetach przy opisaniu iluminacyi, że „miasto nasze jest teraz upiększone, staraniem cywilnego gubernatora, ogrodem spacerowym, ocienionym rozłożystemi drzewami, pod któremi można używać orzeźwiającego chłodu podczas dziennéj spieki — i że miło przytém patrzeć, jak serca obywateli drgały od zbytniego napływu wdzięczności i strugi łez ciekły na znak przywiązania do naczelnika miasta.“ Wypytawszy się policyanta, którędy najbliżéj do soboru, do gubernatora, do biur rządowych, poszedł on ku rzece, płynącéj przez środek miasta; po drodze zerwał afisz ze słupa i schował go do kieszeni, żeby swobodniéj w domu przeczytać, wpatrzył się bacznie w przechodzącą jakąś nie brzydką panią, za którą szedł chłopak w liberyi wojskowej z małém zawiniątkiem w ręku, nareszcie obejrzawszy się pilnie na wszystkie strony, żeby spamiętać dobrze położenie miejsca, wrócił do domu prosto do swego numeru, lekko wspierając się na ramieniu hotelowego sługi. Napiwszy się herbaty,