Strona:Martwe dusze.djvu/035

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nos ucierał nadzwyczaj głośno. Trudno wyrazić, jak się brał do tego, ale nos jego trąbił jak trąba.
Ta niewinna na pozór zaleta powiększała jednak oznaki uszanowania ze strony hotelowego sługi, który za każdym odgłosem wstrząsał włosami, prostował się i nachyliwszy głowę pytał się: czy jeszcze czego nie potrzeba? Po obiedzie podróżny wypił filiżankę czarnéj kawy i siadł na kanapie, podłożywszy za plecy poduszkę, nabitą, jak zwykle w rosyjskich zajazdach, zamiast elastyczném włósiem, jakiemiś kamyczkami lub téż odłamkami cegły. Powoli zaczął poziewać, zaczém kazał się odprowadzić do swojego numeru i tam przespał się smaczno dwie godziny. Gdy odpoczął po takiém znużeniu, na prośbę hotelowego sługi napisał na świsteczku papieru swoją rangę, imię i nazwisko, dla zameldowania go podług zwyczaju w policyi. Schodząc na dół, numerowy przeczytał te wyrazy, napisane na papierku: „Radzca kolegialny Paweł Iwanowicz Cziczików, obywatel podróżujący w własnych interesach.“ Podczas gdy sługa sylabizował jeszcze karteczkę, sam Paweł Iwanowicz Cziczików poszedł obejrzeć miasto i o ile się zdaje, dosyć mu się ono podobało, nie znalazł bowiem, żeby w czémkolwiek ustępowało innym miastom gubernialnym: żółta farba murowanych