Strona:Mark Twain - Tom Sawyer jako detektyw.djvu/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ale przecież jest i Anglja, Sandy — angielski rejon nieba.
— Tak, ale ten nie jest o wiele lepszy od naszego. Dopóki się znajdujecie pośród Anglików, zmarłych w ciągu ostatnich trzystu lat, czujecie się doskonale. Ale gdy tylko przejdziecie do tej części rejonu, w której mieszkają poddani poprzedników Elżbiety, język ich zaraz zaczyna stawać się dla was niezrozumiały. Rozmawiałem z niejakim Langlandem i Chaucerem — to dwaj starożytni poeci — ale nasza rozmowa na nic się nie przydała: ja ich a oni mnie kiepsko rozumieli. Otrzymywałem później listy od nich, lecz były one pisane tak łamaną angielszczyzną, że nic nie mogłem zrozumieć. Angielscy przodkowie tych dwóch poetów to poprostu cudzoziemcy; mówią po duńsku, po niemiecku, po normandzku, po francusku, a niekiedy zlepkiem tych czterech języków; przodkowie zaś tych przodków mówią po łacinie, po staroangieisku, po irlandzku i gallijsku; ludzie jeszcze dawniejszego pochodzenia, prawdziwe dzikusy, tak łamią swój język, że sam djabeł ich nie zrozumie. W tem sęk, że zanim znajdziecie w angielskim rejonie człowieka, którego będziecie rozumieli, natkniecie się na całe masy takich, których gęganie trudno uznać za ludzką mowę. To niebiańskie pomieszanie języków musiało nastąpić dzięki temu, że każdy kraj na ziemi w ciągu biijonów lat nazbyt często był zamieszkiwany przez coraz to inne ludy.
— Sandy — zapytałem — a czy wiele widzieliście wielkich ludów, o których mówi historja?
— Tak, sporo. Widziałem królów i wszelkiego rodzaju wybitne osobistości.