Strona:Mark Twain - Tom Sawyer jako detektyw.djvu/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wiąc, Abraham należy do spisu tych osób, które mr. Talmadge z Brooclynu ma zamiar uściskać, ucałować i oblać łzami. Bądzie musiał zrobić sobie wielki zapas wilgoci łzowej, inaczej trzymam pięć przeciw jednemu, że jego łzy wyschną, zanim się doczeka okazji spełnienia swego zamiaru.
— Sandy, ja rzeczywiście myślałem, że tutaj bądę wszystkim równy; teraz już wiem, jak jest w rzeczywistości. Ale to głupstwo: jestem dostatecznie szczęśliwy i bez tej równości.
— Kapitanie, teraz jesteście szczęśliwsi niż po jej urzeczywistnieniu. Ci starożytni patrjarchowie i prorocy dystansują was o całe tysiąclecia. W jakieś dwie minuty poznają więcej niż wy w rok czasu. Czy próbowaliście kiedy dla spędzenia czasu rozmawiać o wiatrach, prądach i odchyleniach kompasu z niespecjalistą?
— Rozumiem, co chcecie powiedzieć, Sandy. Taka rozmowa nie mogłaby mnie zainteresować. Mój rozmówca okazałby się niedoświadczonym w takich sprawach i naprzykrzylibyśmy się sobie wzajemnie.
— Zupełnie dobrzeście mnie zrozumieli. Rozmowa z wami znudziłaby patrjarchów, a oni was. Żegnając się, musielibyście powiedzieć: „Dowidzenia, wasza eminencjo, wpadnę tu jeszcze kiedyś, i byłoby to wierutne kłamstwo. Przecież nigdy chyba nie zapraszaliście do swojej kajuty kapitańskiej pierwszego lepszego kuchcika?
— Znowu widzę, dokąd zmierzacie, Sandy. Czułbym się nieswojo w towarzystwie patrjarchów i proroków, byłbym wciąż zawstydzony i milczałbym w ich towarzystwie, niecierpliwie czekając