Strona:Mark Twain - Tom Sawyer jako detektyw.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

bnione miejsce do ćwiczeń. Wdrapawszy się na niezbyt wysoką skałę, skoczyłem, celując na niewielki krzew w odległości jakichś trzystu jardów; ale widocznie nie wziąłem pod uwagę wiatru, wiejącego zukosa na dwa rumby od rufy. Widziałem, że dzięki niemu odchyliłem się od kursu i dlatego też zmniejszyłem działanie prawej maszyny... chciałem powiedzieć skrzydła, zato silniej poruszyłem lewem. Ale to mi mało pomogło. Widząc, że zaraz wiatr mnie zniesie, zwinąłem oba skrzydła, opuściłem się na ziemię i wróciłem na skałę, żeby dokonać nowej próby. Tym razem celowałem o dwa do trzech rumbów na prawo od krzewu, nawet więcej — tak, że wiatr miałem prawie prosto w twarz. Pracowałem z całych sił, ale ze słabym skutkiem. Zaczynałem rozumieć, że przy niesprzyjającym wietrze skrzydła nie wytrzymują próby. Przekonałem się, że mogą służyć przy kursach, bardzo zbliżonych do kierunku wiatru, ale na nic się nie przydają przy kursach podwietrznych. Wynikało stąd, że gdybym chciał się znaleźć w jakiemś miejscu, odległem od domu tylko o dwa węzły, a wiatr miałbym w twarz, musiałbym czekać na zmianę wiatru doby, a nawet tygodnie. W razie burzy zaś nie można było nawet myśleć o przyczepieniu skrzydeł; przy kursie z wiatrem wpędziłyby was do grobu, bo tu nie może być nawet mowy o zmniejszeniu ożaglowania, trzeba oddać wiatrowi całą powierzchnię skrzydeł. Podczas burzy taki kurs na pewno każe wam żałować, że ziemia nie jest wyłożona materacem. Nie, nie — jedyny ratunek w takim wypadku to trzymać się pod wiatr. Każdy inny sposób działania na pewno doprowadzi do katastrofy.