Strona:Mark Twain - Tom Sawyer jako detektyw.djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przechowywania, ale oprócz tych borówek o niczem dosłownie nie ma pojęcia. Ona mogłaby być towarzyszką swej córki z takiem samem powodzeniem, jak żuk gnojowy towarzyszem rajskiego ptaka. Ta biedna kobieta szuka dziecka, żeby je znowu jak niegdyś pokołysać; myślę, że grozi jej pewne rozczarowanie.
— Sandy, więc co z niemi będzie? Czy już tak na wieki mają pozostać nieszczęśliwe?
— Nie, stopniowo zdołają dojść do porozumienia. Ale nie w tym roku i nie w następnym. Nie, stopniowo...

∗             ∗

Sporo kłopotu miałem ze skrzydłami. Nazajutrz po mojem uczestnictwie w chórze robiłem kilka prób posługiwania się niemi. Rezultat był nieszczególny. Za pierwszym razem przeleciałem ze trzydzieści jardów, wpadłem na jakiegoś Irlandczyka i zwaliłem go z nóg, przyczem sam też dotknąłem twarzą ziemi. Następnym razem miał miejsce karambol z pewnym biskupem; w rezultacie osoba duchowna wyrżnęła brzuchem o ziemię. Wymieniliśmy parę ostrych słów, ale wstyd mi się zrobiło, że się tak niegrzecznie obszedłem z tak czcigodną osobistością i to w oczach miljonów widzów, którzy uśmiechali się i szeptali do siebie, patrząc na nasz zatarg.
Przekonałem się, że nie posiadam dostatecznej umiejętności władania skrzydłami; dlatego też nie mogłem zgóry przewidzieć, dokąd mnie lot zaniesie. Resztę dnia spędziłem już pieszo, pozwalając skrzydłom wisieć nieruchomo. Wczesnym rankiem następnego dnia wybrałem sobie odoso-