Strona:Marja Pawlikowska - Paryż.djvu/34

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
POGRZEB INFANTKI



W czarnych kapach, żujące wędzidła,
idą wichry uciszone przed trumną,
kołysaną na wozie, dumną,
kutą w złocie, wspaniałą, obrzydłą.
Hamulec zgrzyta. Jęczą dźwięczne szprychy,
wśród wąwozów hiszpańskich spadzistych i cichych...
— chcą wyskrzypieć wszystko i nie mogą...
Infantka ma twarz tak bladą!
Wichry idą, noga za nogą —
— Idos, idos, ventos alados!
Idżcie, idźcie w pokoju, wy wichry skrzydlate!
Infantka już nie wstanie zimą ani latem!
Czy jej na imię Miłość, czy Sol, czy Elvira,
to obojętne dzisiaj, gdy ją w ziemię kładą,
gdy upadła na wieki, zaplątana w kirach!
Idos, idos en paz, ventos alados!




35