Strona:Marian Pilot - Panny szczerbate.djvu/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.



TRZYKROĆ SZCZĘŚLIWI KRÓLOWIE

Krowy idą powoli, powoli, rozważnie, szeroko stawiając kopyta, krągle kołysząc ciężkimi wymionami. Łańcuchy zaprzęgu pobrzękują cicho, wóz terkocze, podskakuje na kamieniach, piach z szelestem osypuje się między szprychami. A-Franek, wygodnie rozwalony na worku z koniczyną, ćmi papierosa, spluwając z rzadka ponad przywiązaną do kłonicy lejcą, gapi się na pobliski lasek, po jesiennemu pyszny, różnobarwny jak ułamek tęczy. Więdnąca koniczyna pachnie sennie, tumaniąco... Nagle słyszy A-Franek swoje chrapanie, zrywa się... Jest już ciemno, niebo na zachodzie ma kolor żołnierskiego płaszcza, w przydrożnych chwastach, łyszczących od kurzu i rosy, muzykują świerszcze...
— Aaa! — krzyczy A-Franek. — Aaach! Hej! A hej — Szuka bata, który leży gdzieś z tyłu wozu, na bronach; ale bata nie ma i A-Franek z powrotem wali się na swój wór z koniczyną, patrząc w niebo myśli o czymś i zaraz już nie wie, o czym; krowy znów idą, jak chcą, powolnie, ociężałe, mlecznie. Nieśpiesznie zakręcają na brukowaną drogę, wiodącą wprost już do wsi. Obręcze kół terkoczą i dudnią. A-Franek chce krzyknąć na krowy, ale one same schodzą na skraj drogi, na piach.
— Noch! — wykrzykuje Franek, dobrze myśli o swoich krowach. Aż tu nagle krowy płoszą się, szarpią do tyłu, przystają.