Strona:Marian Pilot - Panny szczerbate.djvu/180

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Pewnie kobiety — mruknął furman, kiedy dojeżdżali do domu. W chałupie paliło się światło. Stary nie odpowiedział, złaził z wozu. — Z Bogiem! — krzyknął furman. Stary bez słowa dreptał w stronę chaty.
Baby wstały od pieca. W izbie było posprzątane i napalone.
— Nie martwcie się — powiedziała któraś. — Wola boska... — urwała.
— Ja wam będę polewkę na śniadanie przynosiła — dorzuciła inna.
— Ja wam dam obiad i napalę w piecu.
— Ja was będę opierała.
— Tylko sobie nie myślcie tak różnie, jak to żeście mówili.
— Bo to tak gadaliście.
Potem zamilkły wszystkie, patrzyły na siebie i na starego, który ściągał płaszcz.
— A może by wam — zaczęła, jąkając się, jedna — ...księdza?
— Nie — powiedział stary. Ściągnął już marynarkę i zaczął zdejmować koszulę. Kobiety popatrzyły na siebie i wyszły.
Usiadł na akuratnie zaścielonym łóżku i patrzył na izbę, na talerze poustawiane na półce obok pieca. Wstał i podszedł do ściennego zegara, zatrzymał go. Stanął przed lustrem i patrzył przez chwilę na swoją twarz; potem zdjął je ze ściany i wsunął za szafę. Wysunął górną szufladę komody. Długo przerzucał kawałki drutu, stare łyżki, połamane widelce — brzytwy nie było. Przykląkł i zaczął szperać w dolnej szufladzie szafy wśród rupieci. Szukał sznurka, ale nie było. Usiadł z powrotem na łóżku. Siedział tak długo, lampa poczęła przygasać. Podkręcił ją i wtedy zauważył wiszący na gwoździu, wbitym w drzwi, motek przędzy. W szufladzie znalazł kawa-