Strona:Marian Pilot - Panny szczerbate.djvu/179

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zdjęła białe płótno. Furman szybko zdjął czapkę, a kiedy stary ruszył w stronę stołu, zrobił parę szybkich kroków w tym samym kierunku. Ale nic się nie stało; stary człowiek patrzył na twarz zmarłej, potem położył węzełek na sfałdowanym płótnie i poszedł w stronę wyjścia.
Furman pomógł mu wsiąść na wóz, ruszył z miejsca kłusem, raz po raz bojaźliwie spoglądając na starego. Potem zwolnił, jechał bardzo powoli, oglądając się ciągle.
— Nie bój się — powiedział stary. — Nie bój się.
Furman mruknął coś i znów zaciął konie. Jechali całą drogę drobnym kłusem, nie odzywając się do siebie ani słowem. Dopiero przed Tatą i Mamą stary zarządził nagle:
— Stań.
Zlazł z wozu, wszedł do środka i rozejrzawszy się, ruszył ku bufetowi.
— Wódki — powiedział do Mamy.
Furman szedł za nim.
— Wódki chcesz?
— Ale, coście wy — sprzeciwił się furman. Był przestraszony. — Czego chcecie, wódka, co też wam do głowy...
Stary odwrócił się ku trzem mężczyznom, którzy siedzieli na ławce obok i pili piwo.
— Chcecie?
Mężczyźni nie odpowiedzieli. Obaj — stary i furman — patrzyli na nich przez chwilę.
— Kwaterkę — powiedział stary do Mamy.
Wziął z bufetu cztery kieliszki i postawił je na ławce obok mężczyzn. Najbliżej siedzący napełnił kieliszki.
— Zdrowie — powiedział stary.
— Ale — mruknął furman i chlastnął biczyskiem o cholewę buta. Stary wypił i ruszył ku drzwiom.