Strona:Marian Pilot - Panny szczerbate.djvu/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tach dróżniczenia wie wszystko o szosie i ludziach na niej, dokąd, w jakim celu śpieszą tym szlakiem, łączącym jedno małe miasteczko z drugim, mniejszym jeszcze, miasteczkiem; nawet o tych ludziach, którzy raz tylko pojawiają się na tej drodze i więcej już nie dane będzie im się pojawić; to nie była więc ciekawość ani lenistwo, tego nikt mu nigdy nie zarzucił, po prostu chyba starość i zakorzeniony nałóg stania z rękami wspartymi na wypolerowanym stylisku starej szypy.
Więc Majui wiadomo, że to są mężczyźni, wiadomo mu po paru chwilach, kiedy majaczą już ich sylwetki, że to nie swoi, okoliczni nawet mężczyźni, ci trzej, nieśpiesznie idący wygiętą w krowi ogon, śliską drogą, w późne grudniowe popołudnie, które powoli staje się wieczorem. Przystają na chwilę na moście na zakręcie; ta chwila pozwala mu już wiele wiedzieć o tym, jak wyglądają, nawet kim są ci mężczyźni: to, co taszczy najtęższy i też najstarszy z nich w pokrowcu z szarego płótna — to chyba jest bęben: muzykanci... Majuja przygląda się ich czarnym burkom i czarnym kapeluszom — i nagle uświadamia sobie, że nie umie o tych ludziach powiedzieć nic nad to, co na własne oczy widzi; i im bardziej się zbliżają, tym mniej są zrozumiali, tak mało zrozumiali, że aż nierzeczywiści. Patrzy już tylko na tego jednego, jego czerwona gęba najlepiej przystaje mu do wizerunku muzykusa wędrującego po wsiach od wesela do wesela, od chrzcin do chrzcin: takiego, co na śniadanie wypija sobie kwaterkę spirytusu.
Ale coś jeszcze było w tej gębie i w gębach tamtych pozostałych, młodego o wielkich oczach i chudeusza z wielkim nosem i wąsikiem jak szpagat: i to było coś takiego, czego nie dostrzegał w twarzach nikogo z tych, którzy do tego czasu prze-