Strona:Marian Pilot - Panny szczerbate.djvu/156

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chodzili i przejeżdżali tą drogą, robotników, chłopów, księży, handlarzy i urzędników.
Nieczęsto rozmawiał z ludźmi, którzy przechodzili szosą, znał, sądził, że zna tak ich ważne jak i nieważne sprawy; rozmówki wydawały mu się zwykłym babskim plotkarstwem. Ale teraz, gdy trzej mężczyźni zbliżali się powoli, zapragnął nagle, by przemówili do niego.
Zbliżali się bez słowa. Znajdowali się tuż, mijali się właściwie; wtedy gruby muzykant mruknął nagle: — Dobry dzień — i mocując się z bębnem, który obtańcowywał jego ciało, zdjął swój pomięty, cygański kapelusz.
— Zapłać — powiedział Majuja. Ludzie, przechodzący zwykle tą drogą, mówili „Szczęść Boże”, odpowiadał im tak właśnie. Pojąwszy pomyłkę, zamamrotał coś i zapatrzył się w grubego, który mocował się ze swoim bębnem i pogniecionym kapeluszem.
— Dokąd to?
— Przed siebie, na wprost — ośmiał się gruby. — Chyba że nas tu kto przenocuje.
— To przecież wieś — powiedział Majuja. — Wieś.
— Wiadomo, wieś — gruby uporał się ze swoim bębnem, zarzucił go na plecy. — Taż nie o puchach mowa, byle głowę przytulić.
— Może u Taty z Mamą — zastanowił się Majuja. — Ale żeby poczciwie powiedzieć...
— A gdzie to?
Majuja wyciągnął rękę w kierunku wsi, opuścił zaraz.
— Zaprowadzę.
— Dobrze — rzekł bębnista. — Z podziękowaniem.
Pod nogami zgrzytał żwir, którym Majuja posypywał przed chwilą śliską, ujeżdżoną szosę. Teraz szedł powoli, popatrywał na młodego i jego małą jasną bródkę. Niezwyczajne to. Ktoś szedł naprze-