Strona:Marian Pilot - Panny szczerbate.djvu/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jąca na moją książkę. — Panienki w oku od tego się psują, bryle będzie pón nosił, jak ja. Ja też w mrok czytałam, panną jeszcze. Jak była pielgrzymka na Jasną Górę, to ksiądz Czerwoński, świętej pamięci, powiadał: „Ino mi nie czytajcie o mroku, ino mi nie czytajcie. Panienki od tego się psują”. Czytałam, no i co? — Tak się babka rozgadywała, zdejmowała swoje okulary w drucianej oprawie. Odkładałem też swoją książkę i słuchałem. Babcia wyrzekała na kozę, która urwała się dziś ze sznurka i poszła! poszła w gospodarską koniczynę, szkody narobiła. Pannie świętej dzięki, nikt nie zauważył. Albo kura karmazynka, niby to ze szlacheckiego gniazda, ale z jajami gdzieś się po świecie nosi, ani myśli ich w gnieździe zostawiać. I zrób tu co takiemu ćwokowi!
Statecznie radziliśmy o sposobach ukrócenia wybryków kozy, zgadywaliśmy, gdzie też karmazynka może nosić się ze swoimi jajkami. Potem mówiliśmy o pogodzie, babcia znów zakładała okulary, patrzyła w niebo, badała, czy jest rosa, i przepowiadała słońce na dzień następny: nie zwykła była przepowiadać innej pogody.
— Trzeba iść spać — mówiła, kiedy już ten temat się kończył. — Tak to się człowiek nalata, tak się nalata, że na wieczór to aż głowa się sieje.
Rozbierałem się szybko i leżąc w pachnącym ziołami łóżku, słuchałem, jak klekocząc ziarnkami różańca modli się babcia. Potem już była cisza, przesiąknięta zapachem starych obrazów, oplecionych różańcami i święconą palmą. Czasami budziło mnie coś: za oknem jabłka buchały w pełną rosy, dźwięczną trawę; leżałem chwilę w wielkim świetle księżyca i usypiałem znów.
Czasami, w późne popołudnia, kiedy dzienny skwar nieco już przycichał, szliśmy na cmentarz. Dźwigałem