Strona:Marian Pilot - Panny szczerbate.djvu/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

konewki z wodą, babka dyrdała obok z polewaczką i motyką, mówiła:
— Płakać by trza, zielsko się na groby rzuca, soki dobremu zielu odbiera... A Pan Jezus też inaczej na człowieka patrzy, jak ma ładny grób.
Na babcinym starunku były trzy groby, ukryte w gęstym zagajniku wiśniowych drzew, krzących się tu bujnie i owocujących obficie ku pożytkowi much, pszczół i trzmieli. Trzy groby: mąż i dwaj synowie babki. Zginęli wszyscy jednego dnia.
— Przyszły te antykrysty, wywlekli, za Czesiową stodołą pozabijali, świeć Panie nad jeich duszą — opowiedziała mi raz babka.
Groby były wielkie, kopczyste, w okładzinach z darni; babka wyrywała trawę i chwasty, podlewała kolonie fioletowych bratków.
— Sama ci ostałam — mówiła. — Niedobrze tak człowiekowi samemu, to tak jak z taką smentarną wiśnią, niby to owoce ma, ale nikt się tego nie tknie...
Zastanowiło mnie to powiedzenie.
— A Gała? — wtrąciłem.
Babka nic mi nie odpowiedziała.
To było w czasie wojny — wywiedziałem się wieczorem na ganeczku — w jakiś październikowy dżdżysty dzień. Babka ubrała się ciepło „w parę rękawów” i popędziła kozę, poprzedniczkę obecnej, tak samo pejsatą i tak samo złośliwą. Kozie nie smakowała króciutka, wytarta trawa. Zaparła się, szarpnęła, wyrwała babce sznurek z rąk i pokłusowała w szkodę, w saradelę... Babka pobiegła za nią pędem, od mokrej saradeli koza mogła się wzdąć i zdechnąć. Babka dobiega, na kozę z wrzaskiem: „A ciuj, ciuj” — a koza nic, stoi, jak stała, nad jakąś bruzdą, saradeli nie chapie, stoi i pobekuje z zastanowieniem. Babka do niej. A tu — wrzask! W bruź-