Strona:Marian Pilot - Panny szczerbate.djvu/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

koszule do sznura. Mokra bielizna leży na jej ramieniu, strużka wody spływa po plecach w dół, dziewczyna wygina się miękko, przymyka oczy.
Wychylam się z okna, wyschła gruda gliny spada z parapetu w dół, dudni i rozpryskuje się po dachówkach.
— E! — krzyczy dziewczyna, podnosi głowę. — Co ty, psuju, sobie myślisz? Stasiek! Złaź mi zaraz!
Chowam się w głąb, nie odpowiadam.
— Zleziesz czy nie? — wściekli się dziewczyna.
Znika gdzieś, słyszę tupot jej bosych stóp po klepisku, oddech, trzeszczenie szczebli: wdrapuje się po drabinie. I oto stoi przede mną, z połą halki w ręku, z nagimi udami, potrząsa ciałem rozłożystym i mocnym.
— A ty co sobie myślisz? — wrzeszczy nie zdetonowana tym, że jestem jej zupełnie obcy. — Pranie będziesz mi brudził!
Patrzę na nią, potem nagle łapię za kark i wpijam się zębami w jej mocne, czerwone ramię, gnany jej wrzaskiem skaczę po łamiących się szczeblach...
Nie wróciłem już potem do cegielni, przygoda, która mogła być następstwem tej znajomości, wydała się dziwnie niesmaczna i niegodna tego wszystkiego, co mnie otaczało. Zresztą wszystkie wieczory miałem zajęte.
Zmroki były ciche i łagodne. Z dusznej izby wynosiliśmy się na ganek; babka robiła na drutach albo nic nie robiła, tylko najzwyklej patrzyła sobie w świat, ja czytałem książkę, łykając wiśnie, które jeszcze w południe zerwałem w sadzie. Zrywałem tylko te najsłodsze, przejrzałe i czarne jak czereśnie.
— Nie trzeba czytać o zmroku, panie pón — upominała babcia, od dawna już nieprzychylnie zerka-