Strona:Marian Pilot - Panny szczerbate.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

drugiej izby za Łucą, stały przy uchylonych drzwiach, słuchały, gadały źle:
— Chwalidupa.
— Zobacz te giry, na tłustej kobyle jeździł.
— Na tłustym wieprzku.
— Brzuch jak bania.
— Kłaki na łbie jak pieluchy.
— Świński blondas.
— Czochra się o stół jak wieprz w klatce.
— Siąka, kwiąka.
— Ślipska ma jak dwa ślimaki.
— Ciulika pod tym brzuszyskiem całkiem może nie mieć.
Chichotały.
— Idzie gdzieś.
— W dupę na raki po kąsek tabaki — krzyknęła Łuca i znów zatrzasnęła drzwi, bo szedł do nich i teraz pukał, podrapywał błagalnie.
— Ale.
— Chce mu się czegoś.
— Ale!
— Brzuch se przedtem obstrugaj!
— Heblem.
— Nos obkróć.
— Klupkiem.
Słyszały, jak odchodzi, i znów uchylały drzwi. Usiadł przy stole i gadał z ojcem. Patrzyły na jego plecy i śmiały się głośno, ale ojciec na nie popatrzył, może i nie to, uniósł tylko głowę ponad ramieniem Mieciuchny — i przycichły.

Robiły aż do ćmoku, a i potem jeszcze nie ustawały. Hakały kartofle, bo ojciec raz przylazł tu i od razu z wielką złością zagnał je do roboty. Mroczniało już, a one ciągle jeszcze zażarcie darły hakami zielska, choć już prawie nic nie było widać.