Strona:Marian Pilot - Panny szczerbate.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cześnie brzuchem i rękami od stołu, a potem szybko ręce przenosząc do tyłu, żeby odepchnąć krzesło i wstać już zupełnie. — Mojaś ty panna! — wołał głośno całym sobą i całym tym brzuchem, który falował przy każdej głosce. — Jak tam te twoje chleby, kochają się jeszcze czy może już przestały, odechciało im się?
Łuca stała, zakudłana, czerwona cała, a on wrzeszczał jeszcze tym swoim brzuchem:
— To jak, Łuca, kiedy niesiemy na zapowiedzi? Bo kochamy się lepiej niż te dwa bochenki?
— Starczy ci aby na zapowiedzi? — wypaliła, choć nikt się po niej, nawet ona sama po sobie, słowa nie spodziewał. — Ta starczy ci na życie i pokrycie — skudłaną głową skinęła w stronę jego brzucha. — Ale żeby na co jeszcze?
— Łuca — krzyknął Bartosik. — Łuca! — Aż przywstał, aż mignęło mu coś w oczach, w tej łysinie znowu dzisiaj gołej. — Wynocha do izby!
— E, ojciec, czego to — łagodził Mieciuchna. — Prosię kwiczy i miech drze, nie wiecie to? Handlarz kobitę też musi mieć handlarę i patrzcie, jest! Kto by się spodziewał! — Wydobywał się znów spod stołu, znad krzesła, wyważał je sobą, wywalał, aż w końcu jego kompan podtrzymał wszystko i handlarz się wytoczył, poleciał za Łucą. Ale ona już zatrzasnęła drzwi. Szarpał się z nimi, walił cielskiem, ale zaparła się, nie puszczała. Odwrócił się z wielkim śmiechem: — Patrzcie no, ojciec!
— Łuca — powiedział ojciec, ale tamten znowu przerwał mu wielkim śmiechem. — Nie, ojciec, już ja sobie radę dam, co to na mnie, tyle co na byka pyrek. Dziocha z pyskiem i ze wszystkim, co byście chcieli!
Tak gadał, wrzeszczał, żrąc i śmiejąc się do wszystkiego. Tymczasem Natala i Ula poleciały do