Strona:Marian Pilot - Panny szczerbate.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Siadaj — nakazał ojciec.
Wypiła, otrząsnęła się jak kot po wiadrze wody.
— Aż ci w brzuchu od tego kieliszka chrabęści — krzyknął Sylwer i zaczął się śmiać dudniąco, za nim ojciec.
— Śportowny ten twój kawalir, śportowny — mówił i śmiał się jeszcze. — Śportowny...
Siedziała z rękami opuszczonymi w dół, w jednej z nich trzymała kieliszek i nie mówiła nic. Siostry stały przy piecu i patrzyły.

Zbudziła je Łuca skoro świt.
— Patrzcie, patrzcie — szeptała szarpiąc je po kolei za włosy. Poleciała do okna, za nią siostry.
W prześwicie pomiędzy stodołą i chlewem stało dwu chłopów. Jeden — to był Mieciuchna, drugiego, który stał rozkraczony, oparty o wielki trójkąt z drewnianych listew, nie znały. Stali obaj i palili papierosy, potem ruszyli na przełaj przez zboże, nieznajomy przodem, krokując tym swoim trójkątem, Mieciuchna za nim; nie było go widać, tylko żyto rozkołysywało się szeroko w miejscach, gdzie stąpał.
— Idzie — szepnęła Natala.
— Kto?
Ojciec wypadł z izby ledwie jeszcze ubrany, zaciągał pasek od spodni, wkładał swą rogatywkę, podbiegając w chwilach, gdy mniej go zajmowało ubieranie; ale wtedy coś mu się plątało, opadało, zwalniał. Patrzyły na to i same szybko wciągały suknie. Potem, kiedy już zniknął za rogiem, wypadły z izby i poleciały za nim. Wychynęły zza węgła, ale stali tuż, mogli je dojrzeć. Spojrzały po sobie, na palcach poleciały do chlewa. Łuca złapała stołek, na którym siadało się przy dojeniu krów, i przysta-