Strona:Marian Pilot - Panny szczerbate.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przestały być nieruchawe, ale też i trzpiotowate, stały się, delikatnie-łaszące do tej tęczowej, jaskrawo kolorowej materii, która otaczała je ze wszystkich stron; trzepotały się w tych sukniach jak kury w gorącym piachu w kwietniowe, nagle ciepłe popołudnie: aż było im tego dość, zaczęły się rozglądać wokół błędnie i ośleple, i wiadomo było, czego im trzeba, lustra, wielkiego jak wrota stodoły, albo choćby i byle jakiego. Spłoszone nagle i dzikie poszukiwały tego lustra, same może nie wiedząc, że właśnie tego szukają, ale nie znajdowały, i już były całkiem ogłupiałe i niewiedzące, co robić, kiedy nagle spotkały się nawzajem wzrokiem i patrzyły na siebie jak w to lustro, którego nie było; patrzyły chciwie, natarczywie, aż twarze im wybuchły radością i nagle, nic nie mówiąc, poderwały się wszystkie trzy, furkocząc tymi nowymi sukniami i jeszcze śmiechem drobniutkim, bryzgającym jak wiosenny deszcz, skoczyły nagle w sień otwartą na przestrzał, w ogród, rozsypały się pomiędzy drzewami, zakołowały wysoko, szczęśliwie, krążyły, potrząsały sobą i swoimi sukniami.
Ale nie pojął tego, tak to się szybko i bez niczego, bez żadnego słowa, porozumienia, znaku, stało. Podźwignął się z ławki, poszedł do drzwi i przez parę chwil patrzył przez sień na tęczowe migotanie sukien.
— Chodźcie tu — krzyknął, ale one, ciągle w furkotaniu, śmiechu i pisku, nie dosłyszały, choć krzyk był głośny, nie słyszały, nie słuchały niczego, prócz swoich furkotliwych śmiechów i pisków. Wtedy zawołał jeszcze raz, Łuca dojrzała go w tym krzyku, bo i teraz nie dosłyszała, tyle że akurat była naprzeciw sieni, w tym punkcie, z którego mogła go dojrzeć — i zawołała tamte. Wróciły.
— Dobre suknie? — spytała Józia.