Strona:Marian Pilot - Panny szczerbate.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

że z wielką trudnością mogły sobie ją wyobrazić: a to już musiała być taka, jakiej żadna dziewucha z okolicy nie nosiła do kościoła.
Józia wysłuchała wszystkiego do ostatniego słowa, a kiedy on poszedł wolnym krokiem w stronę stodoły, zaczęła je obmierzać wyciągniętą z kieszeni fartucha ceratową centymetrówką. Kiedy tak mierzyła, Łuca zapytała jeszcze, jakie to mają być suknie. Józia przestała mierzyć, zamyśliła się, dotknęła ręką swojego fartucha z poprzypinanymi do niego agrafkami różnych wielkości.
— Prawie jakby do ślubu — powiedziała. — Uszyję... Zobaczycie.
Nie pytały więcej; Józia mierzyła je z wszystkich stron, pilnowały jej i przypominały cyfry, jakie okrawkiem ciesielskiego ołówka zapisywała sobie na skrawku oddartego z gazety papieru. Potem, kiedy już odchodziła, odprowadziły ją aż za opłotki. Tu dopiero zapytały:
— Będą aby te suknie na środę?
A ona stanęła, odwróciła się ku chałupie, powiedziała:
— Musi.
One też wiedziały: jak on powiedział — musi — zawsze musiało tak być, jak on powiedział, chyba żeby to powiedział babce Roguźnej; ale teraz tak chciały, żeby te suknie były na środę, że jeszcze raz musiały zapytać.
Suknie włożyły na siebie od razu w środę pod wieczór, jak tylko Józia je przyniosła.
Pozwolił im na to; patrzył, jak szybko, tak, jak kośnik pije wodę, wciągają te suknie przez głowy na wszystkie ubrania, jakie już na sobie miały; a potem, ledwo widząc, z włosami przez to wkładanie zsuniętymi na oczy, obciągają te suknie, przygładzają je, rozprostowują fałdy ruchami, które naraz