Strona:Marian Gawalewicz - Dusze w odlocie.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A widzisz — zaczął znowu po skończonej auskultacyi — mówiłem ci, że niema czego badać?... stary garnek, nawet go drutować więcej nie warto.
Coś mu tam powiedziałem, ot tak, aby powiedzieć cośkolwiek, ale usta wydął z lekceważeniem i mruknął:
— Dobrze, dobrze... gadaj sobie zdrów!... ja wiem swoje.
Chciałem wstać i obejrzałem się na stolik, szukając pióra i kawałka papieru na receptę.
— Ja tu panu dobrodziejowi zapiszę proszki — rzekłem tym obowiązkowym tonem, którego się nauczyłem już od dawna w szpitalu, a który choremu zawsze dodaje otuchy, bo sobie myśli wtedy,