Strona:Marian Gawalewicz - Dusze w odlocie.djvu/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Może pan dobrodziej pozwoli mi się zbadać? — odezwałem się.
Sam nie wiem, skąd mi się wzięło nazywać go »panem dobrodziejem«; ta atencya jednak instynktownie się we mnie zbudziła wobec sędziwego wieku jego i stoicyzmu, z jakim swój los traktował.
Skinął na Banasiowę, aby mu pomogła podnieść się i szlafrok rozpiąć na piersiach.
— Nie dosłuchasz się i nie dopukasz niczego dobrego — mówił, stękając ciężko — wszędzie ci odpowiedzą: finis!... I serce, i płuca, i nerki złamanego szeląga już nie warte... Stare rupiecie, tandeta, tylko na śmiecie wyrzucić; odrobiły swoje i basta.
Miał słuszność zupełną; znał się na tem, jak fachowy patolog.