Strona:Marian Gawalewicz - Dusze w odlocie.djvu/176

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zdawało mu się może, że nikt tego nie będzie widział i że pod tą kołdrą wolno mu swobodniej nacieszyć się swojem szczęściem; wstydził się jawnie okazać to przede mną.
Podszedłem do Szlarkiewiczowej i zapytałem:
— I czegóż pani płacze?...
Zakryła sobie twarz chustką i szlochając cicho, odezwała się z trudnością:
— Niech mi się pan konsyliarz nie dziwi... ale... ale... ja sama nie wiem, co mi się stało!... Przecież to na człowieka, jak z nieba spadło wtedy, kiedy już całą nadzieję stracił i prędzej śmierci niż ratunku się spodziewał skądkolwiek.
Jeżeli te słowa słyszał duch