Strona:Marian Gawalewicz - Dusze w odlocie.djvu/175

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jak spłoszone ptaki i tylko zamiast wyrazów, jakieś mruczenie wydobywało się z jej ust, jak u niemowy.
Przez chwilę nawet myślałem, że jej się nie podoba mój projekt złożenia pieniędzy w banku i wolałaby dostać je sama do rąk, aby niemi rozporządzać, ale pokrzywdziłem biedaczkę tą myślą, jak się zaraz okazało, bo nie przemówiwszy ani słówka, odwróciła się do ściany, zakryła oczy i płakać zaczęła.
Józik, który słuchał mojego opowiadania o legacie nieboszczyka Gierdy, siedząc na łóżku, nagle z uciechy wielkiej wlazł cały z głową pod kołdrę, wijąc się pod nią, jak piskorz, i wydając jakieś dziwne, zgłuszone wykrzykniki.