Strona:Marian Gawalewicz - Dusze w odlocie.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dwórzach chodził ze skrzypkami, abym tylko nie potrzebowała na niego tak ciężko pracować. Widzi pan konsyliarz, jakie to złote serce u tego chłopca.
Otarła oczy dłonią i pochyliła się nad śpiącym, aby go pocałować w czoło — i wtedy, jakby w nim się dusza zlitowała nad biedną matką, otworzył nagle powieki, popatrzył na nią i uśmiechnął się.
Pocałunek jej obudził go.
— Która to godzina, mamo? — spytał, a zobaczywszy mnie siedzącego przy swojem łóżku, ze zdziwieniem dodał: — To pan doktor jeszcze nie poszedł?...
Zdawało mu się, że od rana siedzę na tem samem miejscu; trudno było mu uwierzyć, iż cały