Strona:Marian Łomnicki - Wycieczka na Łomnicę tatrzańską.djvu/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
Wycieczka na Łomnicę tatrzańską
26 lipca 1865 r.

(Dalszy ciąg).

Ścieżka nasza mozolnie przewija się pomiędzy zasłanemi głazami; wielokroć się wspina i znowu zapada i prawie znika z przed oczu; zdaje się że już nas opuściła, lub naumyślnie naprowadziła na samę krawędź przepaścistéj debry. Z boków żłobu sterczą odrywające się skały, których spłowiałe skronie skarłowaciała wieńczy smereczyna. Mozolnie chwytają się korzonkami wytrwałe roślinki martwego głazu i w ciasne wciskają się szczeliny, by w nieczułego trupa wlać odrobinkę życia. Na dnie parowu bieli się piana wartkiego potoku i tu dopiéro bujna roślinność rozwija się w najlepsze. Wszędzie bowiem, gdzie choćby najmniejsza cząsteczka czarnoziemu miesza się z grubym źwirem otłuczonych granitów, najobficiéj rozrastają się gatunki zrosłogłówkowych (Compositae) i baldaszkowatych (Umbelliferae). Na rozłożystych liściach czerniaku (Adenostyles albifrons) błyszczy prześliczna szafirowa stonka (Oreina Senecionis) i inna nieco ciemniejsza, o pomarszczonych pokrywach (O. intricata). Po żółtych kwiatach starca (Senecio Fuchsii) lub na jego listkach kryje się trzecia nader rzadka tatrzańska stonka (Oreina Dzieduszyckii mihi), całkiem czerwona i łatwa do poznania po czarnym pasie wzdłuż szwu, niedosięgającym ani nasady, ani kończyny pokryw. Rój much (Diplera) i błonkówek (Hymenoptera) uwijał się rączo ponad tym ogródkiem w smutnéj dziczy zakwitłym. Ileż tu życia, ile ruchu, a tak swobodnego jak rzadko gdzieindziéj!
Niespostrzeżenie wstąpiliśmy w krainę rozłożystego kosodrzewu. Już nikną ostatnie skarłowaciałe smereki przed wytrwałym położystym krzewem, co ciemno-zieloną wstęgą opasuje biodra wspaniałych olbrzymów. Gdzieniegdzie tylko sterczy uschnięty i suto omszony świerk ponad bujną zielenią kosodrzewu, sterczy, jako niemy świadek dzikiéj, nieubłaganéj przyrody, jako słup graniczny, dzielący państwo dorodnych swych braci od krainy karłów, co śmiało wdziérają się na wyniosłe turnie. „Co to tam hań za drzewo? Wszak to nie smerek?“ „Dyć to limba,“ odrzekł Wala, „najdziksze drzewo!“ „To limba zabłąkała się między kosodrzew?“ „Oj nie zabłąkała się ona, nizéj ją juz barz trudno obacycie.“ Więc tu jéj ojczyzna, ztąd ona spoziéra, jak władczyni matka na dziatwę u stóp jéj korzącą się; to królowa krainy kosodrzewu.