Strona:Marian Łomnicki - Wycieczka na Łomnicę tatrzańską.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Dolina się ścieśnia, naokoło nas coraz bardziéj olbrzymieją dziko wystrzelone turnie, co bezkształtne w dziwaczne łamią się postacie. Wszędzie szare, poczerniałe granity, w twardy płaszcz suchych porostów odziane, co usiłują z głazu nowe wywołać życie.
„Którędy do Pięciu Stawów?“ „Popod Kolbach, kany są te piorgi, odrzekł przewodnik, wskazując ku zachodnio-północnemu kątowi doliny; ztąd jeszcze dobrą godzinę trzeba się tam wspinać.“ Zaledwieśmy uwierzyli słowom doświadczonego górala, mniemając na piérwszy rzut oka, że w niespełna ćwierć godziny zobaczymy szmaragdowe zwierciadła milczących jezior, naokoło których bieleją się porozrzucane płaty wiecznych śniegów. Ale cóż to za wstęga srébrzysta wije się po granitowéj ścianie? To siklawa z Pięciu Stawów łomnickich! Prześliczny widok! Z ogromnéj, więcéj może niż stosążniowéj wysokości, spływa miejscami w kilkoro rozdzierzgniona wstęga bielsza od najbielszego śniegu, cudownie odbijając od sczerniałego granitu. Perłowe kropelki rozbitéj piany igrają wciąż ponad wirem, w którym się siklawa z hukiem nurza. O jak pięknym pasem sprzęga swe biodra wspaniała Łomnica!
Pod nami naokoło dzikie granitów morze, w nieruchomości swojéj zdaje się że od wieków zaklęte. Bryły przerozmaitego rozmiaru i kształtu, dochodzące czasem wielkości domów, zawalają tu dno doliny przy spodzie; zdaje się że się uwzięły zadławić srébrny potok, co zgrabnie i zwinnie przewija się śmiało pomiędzy zawstydzonemi głazami.
Lecz daléj naprzód, bo już mgły zaczynają się ruszać! Więc po krótkim wypoczynku chyżo dopędzam przewodnika, przeskakującego śmiało ruchome piorgi. Oko górala wiernie towarzyszy wymierzonym bezwiednie prawie skokom. Ważność oka tu dopiéro się okazuje, gdy tymczasem na równiach mało na to baczymy. Tu gdzie każdy prawie skok niepewny, trzeba „okiem chodzić,“ jak się bardzo właściwie góral wyraża.