Przejdź do zawartości

Strona:Maria Steczkowska - Wycieczka na Babią górę.djvu/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

je; jęczmień, który sieją tu i owdzie, także bardzo lichy. Ziemniaki dawniéj udawały się dobrze w tych twardych gruntach, ale od czasu zarazy nie wydają ani połowy dawniejszego plonu. Uprawiając niewdzięczną ziemię, wieśniacy wyorują z niéj ciągle kamienie, których nie wywożą, ale składają je na polu. Ztąd to powstają te kopce porosłe trawą, krzewami i różnobarwném kwieciem, które widać wszędzie na polach. Kępy te wprawdzie bardzo pięknie nieraz wyglądają, ale zajmują niemało ornego gruntu. Najlepiéjby było zwieźć te kamienie do rzeki, zwłaszcza z pól w nizinach położonych; ale tym sposobem zacieśniłoby się koryto i utrudnił spław drzewa, choć zdaje się iż najwięcéj wstrzymuje ich od tego zakorzeniony między nimi przesąd, że kto kamienie topi, ten wkrótce umrze. Wszyscy prawie gazdowie tutejsi bardzo rozległe posiadają grunta; gdyby to tak w Krakowskiem lub Sandomiérskiem, byliby bogaczami, lecz tu nie wystarcza im owsa nigdy dłużéj jak do Bożego narodzenia. Zaledwie więc odżywili się przez parę jesiennych miesięcy, rozpoczyna się znowu okropny, a tak długi przednówek. Wtenczasto dopiéro głód i choroby w prawdziwy padół płaczu zamieniają dolinę Zawoi i wszystkie okoliczne. Skoro już z wiosną zazielenią się wzgórza, wychodzą z chat swoich zgłodniali biédacy i jak bydlęta trawę i zielska zbiérają. Od jakiegoś czasu rzucili się do kukurydzy, którą Żydzi z sąsiednich sprowadzają Węgier; mielą z niéj mąkę i rozrobioną wodą używają za pokarm. Z tak lichéj strawy powstają naturalnie rozmaite cierpienia; zjadliwy tyfus, cholera, i inne choroby okropnie tutaj panują. Do bieskidowych to mieszkańców stosuje się po większéj części to wszystko, co o biédzie w górach słyszymy; ztąd wychodzą gromady górali na kośbę, ciesiołkę, do żniwa i innych robót, do których najmują się w równinach o mil kilkanaście i daléj. Podhalanie, których byt nierównie lepszy, nie tak gromadnie idą na zarobek i szukają go raczéj w sąsiednich Węgrzech, dlatego około Krakowa pojedynczo tylko spotkać ich można. Przeciwnie górali od Makowa i Żywca widujemy mnóstwo w Krakowie z wiosny i przez całe lato, tak mężczyzn jak i kobiét. Głód to, głód okropny wygania ich z siedziby, za którą przecież tęsknią, którą kochają nad życie. Powiadano nam że górale po części sami winni swéj biédzie, i gdyby nie wrodzone im lenistwo, mogliby byt swój polepszyć. Póki tylko wystarczają szczupłe zapasy, żadną miarą nie można skłonić górala do udania się na zarobek, o który w tych stronach nietrudno, bądźto przy spuście i obrabianiu drzewa, bądź przy fabrykach żelaza. Dopiéro gdy mu głód dokuczy, gdy lichą żywiąc się strawą, zdrowie i siły nadweręży, w ostateczności bierze się do roboty, a nie mogąc podołać ciężkiéj pracy, daleko mniéj zarabia i zdrowie do reszty traci. Wyjąwszy tę jednę wadę, podobno nam wszystkim wspólną, jestto lud poczciwy, pobożny, potulny, trzeźwy, słowem ze wszech miar godzien najserdeczniejszéj przychylności i współczucia. Górale tutejsi nie są tak dorodni, rośli, tak pięknie zbudowani jak Podhalanie; brak im owéj giętkości, swobody i lekkości w ruchach, jaka tamtych tak wybitnie odróżnia od mieszkańców równin. Mężczyźni i kobiéty są wzrostu średniego, dosyć wątłéj budowy; twarze szczupłe, bladéj cery, bardzo miłe, rozjaśnione wesołym uśmiéchem, w wyrazie swoim tyle mają poczciwości, prostoty, otwartości, że od piérwszego spojrzenia ujmują serce. Ubiór ich tém się różni od podhalańskiego, że mężczyźni noszą gunie znacznie dłuższe, powszechnie kawowe, wyszywane dokoła sznurkiem czerwonym i niebieskim, niekiedy bardzo suto. Pod spodem kamizelka, pospolicie jasno-szafirowa lub ciemno-zielona, ze świécącemi guziczkami. Owe szerokie, pod same pachy dochodzące pasy, nie są tu tak często używane jak na Podhalu. Kapelusze z małemi brzegami, z główką szerszą u góry niż u dołu, o płaskiém denku, są pospolitsze niż okrągłe. Na zimę noszą czapki śpiczaste, czerwone lub granatowe, obłożone czarnym barankiem. Kobiéty noszą płócienne, ciemno-szafirowe spódnice, w białe wzorki wybijane, gorsety czarne lub zielone, a biały płócienny rańtuch zarzucony na głowę, obwija zarazem prawie całą postać. Ubiór to nie bez pewnego wdzięku, lecz widoczne w nim ubóstwo i zaniedbanie. Nie widziałam wprawdzie świątecznego stroju tutejszych góralek,