Strona:Maria Steczkowska - Obrazki z podróży do Tatrów i Pienin.djvu/228

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

rego drzwi przedstawiał się wspaniały widok na owe olbrzymie turnie zamykające dolinę. Nagle z poza Ganku wysunęła się chmura a raczéj mglisty bałwan; jednocześnie runął grzmot przytłumiony i urywany jak zwykle w górach, a następnie najprzód na turniach, a potém i u nas w dolinie puścił się deszcz rzęsisty; szczyty gór utonęły w chmurach. W dziesięć minut deszcz ustał, chmury się poprzerywały i podniosły w górę, a wysoko po nad niemi wystrzeliły dwie czarne iglice. Były to Rysy; do połowy szaremi tumanami mgły i chmur okryte i z nich się wynurzające, wydawały się jakby jakie nadpowietrzne zjawisko. Za chwilę góry otrzęsły z siebie resztki chmur i znowu czyste, piękne, wspaniałe, stały przed nami w swéj śnieżnéj szacie przymarzłéj do ich granitowych ramion.
Długo, długo staliśmy przed szałasem wpatrując się w ten majestatyczny ogrom, w to gniazdo odwiecznych lodów i śniegów; chcieliśmy wrazić sobie w pamięć ten nieporównany widok, bo przeczucie szeptało że jutro nie nasze.
Trzeba było nareszcie pomyśleć o noclegu, gdyż członki strudzone dość długą wędrówką, dopominały się wypoczynku. Szałas który miał nam użyczyć gościnnego dachu na tę noc, należał do górali z Rzepisk, wsi na Podhalu spizkiém. Nie było przy nim owiec, bo te poszły na paszę głębiéj w góry, skąd nie wracały nawet na noc; do wspomnionego szałasu przynoszono tylko sér. Zastaliśmy tu starego gazdę, którego nie wiem jak tytułować; nie byłto bowiem baca o ile się mogłam domyśleć, ale tylko dozorca szałasu a raczéj séra. Człowiek ten niezbyt miłéj powierzchowności, przyjął nas dosyć uprzejmie, a uczęstowany herbatą rozochocił się i rozgadał. Maciéj tymczasem narąbał smreczyny na posłanie, podsycił ogień świeżemi polanami drzewa i zabraliśmy się do spoczynku.