Strona:Maria Steczkowska - Obrazki z podróży do Tatrów i Pienin.djvu/212

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dełku, przejrzysta mgła, jakby lekki dymek, przesunęła się po szczycie; za nią druga i trzecia coraz grubsza gęściejsza i wkrótce mgliste tumany wznoszące się jakby z łona saméj opoki coraz więcéj i dłużéj zasłaniały ów szczyt wyniosły. Nie zrażeni tém bynajmniéj, dążyliśmy spiesznie do celu. Przebyliśmy znaczny kawał po ogromnych złomach granitu dość przykro pod górę; ale iść daléj nie było po co. Już nie mgły ale chmury przepływały nad głowami naszemi i gęściły się około szczytu, który utonął w nich bez śladu. Wdzierać się daléj na górę bez żadnéj nadziei rozległego stamtąd widoku i jedynie dla tego, żeby powiedzieć, że byliśmy na szczycie Krywania, byłoby nierozsądkiem. Dwie godziny przesiedzieliśmy pod szczytem w nadziei, że mgły się rozejdą; ale napróżno! wiérch Krywania nie ukazał nam się ani na chwilę. Czasami przerzedzały się szare tumany, odznaczała się wśród nich skalista iglica; lecz wnet wszystko tonęło znowu we mgłach, zmrok nas ogarniał. Wala nie mniéj może od nas zmartwiony tém niepowodzeniem, wybiegł wyżéj, chcąc zobaczyć, czy się nie odkrywa widok na wschodnią stronę, czybyśmy nie mogli choć częściowo ujrzeć olbrzymów tatrzańskich, Łomnicy, Lodowego szczytu, Ganku, Gierlacha i t. d., o których poznanie najwięcéj nam chodziło. Wszystko napróżno! Mgły i chmury przeciągając od strony Liptowa, gromadziły się na Spiżu i widok na tamtę stronę całkiem zasłaniały.
Ileżto podobnych w życiu zawodów! Z pracą, mozołem, trudem dążymy do celu, który wznosi się przed nami w oddali tak wspaniały, piękny, do nieba sięgający jak szczyt Krywania; jesteśmy już bliscy spełnienia najsłodszych nadziei naszych, gdy niespodzianie jawi się nieprzeparta przeszkoda i wszystko stracone! Szczęśliwi, jeżeli obejdzie się przynajmniéj bez piorunów i burzy, któraby złamała na zawsze biedne serce; jeżeli