Strona:Maria Rodziewiczówna - Wrzos.djvu/90

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Bohatersko pani nastrojona! — rzekł — może „Wacht am Rhein!“ potem lub „Marsyljankę“. Witam!
Popatrzał na nią, tak że wesoła kobietka straciła rezon na chwilę; on dalej witał resztę towarzystwa. Pani Bella zaczepiła Radlicza:
— Co mu jest? Wściekły! — szepnęła.
— Poco mu pani nadeptuje na odciski?
— Cóż ta żona?
— Ano, widziała ją pani na dworcu.
— Phi, nic nie mówi i nieładna.
— Nie, nie ładna, bo śliczna!
— Żarty, czy to dzisiejsza flamma? Byliście w Wilanowie? — mówiła Cesia.
— Chciałbym z nią być w raju.
— Radlicz, przebrany za trubadura! Pyszne! — parsknęła śmiechem. — Wiesz co, zbałamuć ją. Celina ci będzie wdzięczna.
— Takich się nie bałamuci; zresztą Andrzej prędzej dostanie dymisję tutaj, niż się spodziewa.
— Co ty za wzrok masz! Przed tobą nie chciałabym ukrywać nic!
— Dziękuję, umiem to ocenić.
— Bardzo mi przyjemnie. Co do twych obserwacyj więcej się domyślasz, niż jest dotychczas. Un peu de flirt par dépit!
— Wszelka rzecz zaczyna się od początku!
— Co takiego? — ozwał się za nimi głos pani Celiny.
— Wszystko. Kwiat od korzenia, czyn od myśli, zdrada od przesytu.
— Myli się pan w tem ostatniem; zdrada od miłości.
— Dla drugiego?
Uśmiechnęła się zagadkowo i poszła dalej.
Radlicz się obejrzał po towarzystwie i rzekł:
— Zatem Maks już nie bywa zupełnie? Un, deux, trois — capitaine et roi!
— Ba, poco się żenił! — ruszyła ramionami.