— Jabym bez niej żyć nie potrafił. A żebyś wiedział, jak pomimo wszystko zazdroszczą jej nam.
— No, mnie nie mają czego, ani ja sam nie zachwycam się tak bardzo mym losem. Ano, mniejsza. Potrzebuję spokoju i dlatego ustępuję. Dobranoc ojcu!
A tymczasem goście, nakarmieni i zabawieni, wracali do domu i streszczali wrażenie wieczoru.
— Budujący wpływ ma Downar na Sanicką — mówiła Markhamowa do drzemiącego w karecie męża. — Toć podobno oboje należą do kliki tego manjaka Twardowskiego, co zakłada falanstery na Kaukazie i ona wcale prawie nie uczęszcza na nasze sesje, a polecone jej rodziny ubogie dotąd nie były u spowiedzi. A kto ją wie, może i sama nie bywa! Co człowiek znosić musi dla miłości bliźniego. Muszę ją oszczędzać, bo zupełnie zawojowała prezesa. Zaczepić ją, to stary zamknie kasę dla nas.
— Jaką on wynalazł gdańską szafę! — zamruczał sennie Markham.
— Suknia Sanickiej pewnie kosztowała paręset rubli! — mówiła zawistnie Mania Wolska.
— A co jej to szkodzi? Za swoje nie kupiła. Takie nędzarki, jak złapią bogatego męża, tracą i marnują tysiące jak plewy.
— Zresztą musi się ładnie ubrać do Radlicza. A ten Andrzej ślepy, głupi, bezeceństwo takie toleruje we własnym domu.
— No, i Radlicz skończony szubrawiec.
— Andrzej z nim hula, on nie cierpi tej klępy — rad, że jej nie potrzebuje pilnować. To plotki o tym pojedynku. Celina wróciła, tylko zmieniła mieszkanie, bo prezes tego wymagał.
— Kazia zeszkapiała! — mówiono w kompanji Dąbskiej. No, i Radlicz ją negliżuje już.
— Ona nigdy furory nie zrobi. Nikła jest, bez życia. Za parę lat świeżość straci i będzie kompletnie bez uroku i wdzięku.
— Ta dużo w życiu nie użyje. Nie ma temperamentu, nie będzie się podobać.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Wrzos.djvu/240
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.