Przejdź do zawartości

Strona:Maria Rodziewiczówna - Szary proch.djvu/212

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Czyściocha, tkaczka,
Prządka śpiewaczka.

— A ty, Rozalko, pomyślałaś krzynę o gospodarzu swoim? — dodał żartobliwie.
— Pomyślałam, jako on dzisiaj w daleką drogę pojedzie i w ciężką...
— A pojadę! Skoro zmierzchnie, wstąpię do ciebie, Rufinie, po pakunek i na noc całą ruszę. Da Bóg, za dni dziesiątek powrócę. By się ta już prędzej wesela doczekać.
Zamyślił się i zmarkotniał na chwilę.
— Bieda tym, co ni chaty, ni twarzy swojej w żywocie nie zobaczą i których nikt dobrze nie wspomni — nie żałuje...
— O Krystofie myślisz? — zcicha Rufin zapytał.
— O nimże.
— Możeś go widział? — rzeźbiarz się odezwał.
— Onegdaj. Po północy zapukał do komórki u mnie, gdzie sam nocuję i po imieniu się nazwał... Wyszedłem do niego. Wicher i deszcz hulał na dworze, taka pora, że ino wilki i samobójcy chodzą po świecie...
W ciemności tom go nie widział dobrze, ale, by się nie nazwał, tobym i głosu nie poznał. Wspomniał, żem mu ratunek obiecał kiedyś i po to przyszedł. Za morza chciał jechać.
— I pojechał?
— Pojechał... Ostatek mojej niemieckiej skóry mu oddałem, kapitana Lorenza paszport, grosz na drogę i list polecający do znajomych.
— Dobrześ zrobił. Nie żyć mu tu było.