Strona:Maria Rodziewiczówna - Szary proch.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

i zachwytem, starsze z żalem nad chłopakiem. On głowę odkrył i ocierając pot, mówił dalej:
— Wy myślicie, że wasz znój ciężki, że wasz trud drogi? To i fraszka pracować pod tem słońcem, co ledwie grzeje, na czystem, zdrowem polu! Nie widziałeś, Krystofie, tych, jak piekło, gorejących czeluści kotłów parowych, gdzie żar skórę smali, a pot, jak wrzątek, paruje. Nie kładłeś się spać w norze pełnej robactwa, ino na białej pościeli, rękami siostry wysłanej w chacie; nie opadała z ciebie odzież, nigdy nieprana i niełatana, nie znęcali się nad tobą obcy, boś ojca miał i swoich wokoło.
— Ale ci się męka opłaciła, a nam co?
— Opłaciła się, bom nie jadł, a myślał, bom nie spał, a uczył się, bom taką wściekłą zawziętość miał i taką wolę bezmierną wyżej pójść, żem ani na cal nie ustąpił, ani na chwilę niezwątpił, ani jednej zlej myśli do siebie nie dopuścił. Myślicie, że jabym i tu na jednym zagonie życie strawił, jak wy?
— A cobyś zrobił? — zagadnął któryś ze starych.
Wawer szeroko ręką w dal zamachnął.
— Jako te łany idą, wszystkobym od pana dla wsi wziął!
— Chyba gwałtem — Szluguris się zaśmiał.
— Gwałtem głupcy wojują, a rozumni głową! Jabym tak zrobił, że nie panby nam za pot płacił, ale my jemu za ziemię. Byłoby wtedy na czem pracować i kołacze całą zimę i lato pożywać!
— W dzierżawę wziąć? — wtrącił stary gospodarz.
— A w dzierżawę — Wawer potwierdził.