Strona:Maria Rodziewiczówna - Szary proch.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Może cię o rutę do wianka poprosi!
Tu Jurgis Szwedas za dziewczyną się ujął, chłopak mizerny, wątły, łagodny.
— A wstydby karewiskim parobkom było, żeby taką pracownicę Niemcowi oddali.
Dziewczęta zaczęły szeptać i chichotać, a Wawer zuchwale głowę podniósł.
— Albo to was Niemiec o pozwolenie pytać będzie, jak zechce?
Dokończył zagona, kosę wbił w ziemię, obrócił się i począł garście wiązać.
— Hej tam, wy! — do kosiarzy krzyknął. — A bywajcie! Już ja i za siebie i za dziewuchę zrobię, nim zdążycie do miedzy!
— Oho, wyhodowałeś się, podczas gdy nas trud i bieda żarła — Krystof ponuro się odezwał.
Wawer szyderczo się zaśmiał.
— A wyhodowałem się — rzekł, snop, jak piórko, rzucając na gromadę. — Hodowały mnie takie burze, co gwałtem do zguby ciągną, pieściły mnie po grzbiecie smolne powrozy, gładziły mi ręce liny śliskie, po których aż het, pod niebo szła droga! Z hodowania takiego tybyś nie wrócił, a chorób i biedy, co mnie żarły, to i we snach nie doznasz...
Hozalka spojrzała ukradkiem na niego.
Poczucie własnej siły i wartości, wspomnienie tych walk i zwycięstw wypiękniły go nawet w jej oczach. Zrozumiała żal Rufina za nim, gdy go ta ziemia straci znowu i na zawsze...
Stanęły kobiety wszystkie i z pękami kłosów w rękach wpatrywały się weń młodsze z lubością